Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Chore dusze tom I 138.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

który sobie nadto pozwolił, zawróciła się milcząca, dumna i poszła ku balkonowi, nie dając mu odpowiedzi.
— Przepraszam cię! — pośpieszył dodać Ferdynand, goniąc za nią, bo siostry bał się i szanował ją — przepraszam! nie gniéwaj-że się!
Pani Eliza sparła się na balkonie i nie raczyła przemówić. Ferdynand musiał pokornie pójść za nią i, zdobywszy rączkę opiérającą mu się, pocałował ją.
— Moja droga! — rzekł błagająco — ale cóżem ja tak złego powiedział? Przecież grzéchem nie jest ciekawość, a księżna Teresa piérwsza dała dowód, że ten oryginał może obudzić zajęcie.
— Wiesz że ja tych twoich płochych żarcików z kobiét nie lubię, a z siebie ich nie dozwalam — surowo odparła wdowa.
To mówiąc, zwróciła się ku niemu z twarzą zasępioną, ręce, wedle swego zwyczaju, założyła na piersiach i poczęła się znowu przechadzać po saloniku.
— Ażeby ci jednak dowieść — że twojego żartu nie wzięłam naseryo i że się żadnych posądzeń nie lękam, bo się nad nie wyższą czuję — powiem ci, Fernando, iż piérwszy raz, gdy będziemy mieli towarzystwo u siebie, chcę abyś go zaprosił.
— Najchętniéj! — odparł Ferdynand. — Zatém więc idzie, że my tak prędko nie wyjeżdżamy. Przyznaję się, że toby mnie cieszyło bardzo.