Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Chore dusze tom I 149.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Poeta, który słuchał, usta wydąwszy, brwi marszcząc, ściśniętemi pięśćmi bijąc się po kolanach, wybuchnął gwałtownie:
— Każdy sobie szuka, co mu do smaku, żywiołu w którym mu najlepiéj. Są istoty, co tylko w błocie żyć mogą; te i w dziejach szukają kałuży. Są inni, co potrzebują wyżyn dla piersi, niebios dla oka — te wzlatują w obłoki i zgóry patrzą na dziejów pasma, które dla nich lśnią barwami tęczy. Gdzie prawda? Prawdą jest kałuża dla tego, co w niéj się urodził i grzebał, bo dlań nie istnieje nic więcéj, a dla orłów prawdą niebiosa.
Hrabia Filip śmiać się zaczął, lecz gniewnie.
— Wyjątek z sonetu, czy z poematu? — zawołał. — Za tém idzie, że prawd jest conajmniéj dwie.
— Prawdek są tysiące — przerwał hrabia August — a z nich tylko umysł wyższy prawdę sobie potrafi wytopić. To nie każdemu dano.
— A tak! — zaśmiał się hrabia Filip — ja do tego nie jestem zdolny! Mam ten brzydki nałóg, że szukam prawdy w cieniach, nie w światłach. Nato potrzeba kocich oczu, ale widzi się, nie będąc olśnionym.
— Tak, widzi się bezbarwne mroki — dodał August.
Chwileczkę trwało milczenie; zbliżył się do Filipa i ujął go za rękę.