Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Chore dusze tom I 152.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie jestem tyle zarozumiałym, abym sobie stanowisko tak wysokie przyznawał — rzekł cierpliwie i nie poruszając się Wiktor. — Być może owszem, iż spadłem niżéj, niż ci co wielbić i nienawidziéć umieją.
Po chwili milczenia, Liza dodała:
— Wiele pan doświadczyć musiałeś....
Pytanie zadane było głosem drżącym. Wiktor wzrokiem naprzód odpowiedział na nie; wejrzenie to zamykało już w sobie wszystko, ale dodał pocichu:
— Nie mylisz się pani; przeżyłem wiele. Pozostały mi tylko resztki życia, a dogryzam je mężnie i z rezygnacyą.
Niewiele tych słów, zamienionych pocichu wśród gwaru ogólnéj rozmowy, która nie ustawała, daleko więcéj, niżby się spodziéwać było można, zbliżyły panią Lizę do Wiktora.
Trwoga którą ją nabawiał ustąpiła: wcale już nie wydawał się jéj strasznym. Dziwnym fenomenem, którego nigdy dotąd nie doświadczyła na sobie, człowiek ten obcy robił teraz na niéj wrażenie, jakgdyby dawno, poufale znajomego. Nabiérała do niego zaufania.
Korzystając z tego, że poeta, Ahaswera, hrabia Filip i księżna poczęli spór o szczegół jakiś historyczny, pani Eliza obróciła się daleko poufaléj, śmieléj niż przed chwilą do Wiktora.