Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Chore dusze tom I 153.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Pan śród tych Włochów, z którymi podobno długo obcować byłeś zmuszony, musiałeś się czuć bardzo osamotnionym?
— O tak, chwilami — rzekł Wiktor równie śmiało i z wielką prostotą. — Lecz ja z tą samotnością wśród tłumów, z konieczności oddawna oswoiłem się i przejednałem. Nic przykrzejszego, nad narzucanie się ludziom, nad wciskanie się natrętne i proszenie choćby o jałmużnę słowa. W niedostatku ludzi żyje się z książkami, z naturą i ze sztuką, kłóci się z niemi, godzi, jak z ludźmi — zrywa i powraca, a tymczasem życie upływa.
— Starczyż to do życia? — zapytała ciekawie pani Eliza. — Jabym się bardzo tego kunsztu wystarczania sobie w samotności nauczyć chciała. Często także jestem skazaną na pustynię, bo wolę ją niż tłum uliczny, a czasem niż salonową wrzawę. Próbowałam żyć z książkami, umiłować sztukę; ale wszystko to nie zapełnia życia...
— W piérwszych chwilach — przerwał Wiktor, z wyrazem jakby macierzyńskiéj troskliwości. — Tak jest. Wszelka klauzura wymaga nowicyatu. I takie życie odosobnione musi się zdobyć przygotowaniem do niego, przełamaniem nawyknień. Naostatek i to trzeba dodać, że je wielce ułatwia albo utrudnia przeszłość. Wspomnienia są niepozbytém brzemieniem: latają koło nas i brzęczą, jak muchy natrętne.