Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Chore dusze tom I 157.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Tymczasem księżna Teresa, która także oka z Wiktora nie spuszczała, badając go zdala, gdy siadały do herbaty, miała czas i sposobność szepnąć Elizie:
— Od ostatniéj bytności u mnie, wasz tajemniczy artysta, czy nie wiem kto, stał się dla mnie jeszcze bardziéj drażniącą zagadką, bom jaki, rożek zasłony co go okrywa odsłoniła przypadkiem. Przynajmniéj tak mi się zdaje.
Zarumieniona Liza spojrzała ku niéj ciekawie.
Księżna na ucho poczęła opowiadać niefortunne swe pokuszenie dopytania się znaczenia kamei, któréj była pewną niemal, że inną być nie mogła, nad dawno jéj znaną.
— Mam najmocniejsze przekonanie — dokończyła — że ten Wiktor Gorajski musiał się nazywać imieniem jakiémś nam nieobcém, że niegdyś obracał się w kołach naszych, w świecie nam znanym. Co go zmusiło do takiego zamaskowania się, czy kryje nieszczęście, czy ruinę... czy...
— W tém wszystkiém nicby nie było ani niepodobnego, ani dziwnego — odpowiedziała Eliza. — Cóż u nas pospolitszego nad ruinę? Winny czy nie, któż się nie sroma upadku?... ktoby nie chciał o nim zapomniéć? Może to być jakaś nieszczęśliwa ofiara.
Księżna potwierdziła domysł ten głowy skinieniem.
Zasiadano do herbaty. Ahaswera poecie zrobiła miejsce przy sobie, co go rozpromieniło.