Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Chore dusze tom I 169.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

u stołu, nie mieszając się już wcale do rozmowy.
— Mów że nam pan co więcéj o téj artystce — wyzywała księżna Teresa Wiktora. — Jestem ciekawa, gdzie ją spotkać można.
— Sądzę że w galeryi, w któréj kopiuje — rzekł Wiktor zimno.
— Jest-że piękna wistocie? — dodała gospodyni.
Wiktor poruszył ramionami, a poeta pośpieszył z odpowiedzią:
— Piękną, w zwykłém znaczeniu tego wyrazu, nie jest wcale. Twarz niepospolita, rysy regularne, ale zmęczone i zwiędłe. Wypiętnowało się na nich cierpienie, a jednak czuć, że tam pozostała niewykwitła młodość, któraby za piérwszym słońca promieniem odżyła.
Ahaswera uderzyła poetę po ramieniu.
— Z wielkim zapałem mówisz pan o niéj i odczuwasz cudownie jéj dzieje. Miałżebyś być zakochanym?
— Niestety! — zawołał poeta — chociażbym chciał, nie mogę się zakochać.
— Dlaczego? — spytała księżna Teresa.
— Może dlatego, iż na dwie miłości jedno serce nie starczy!
Półżartem powiedział to Emil, a wyrazem twarzy zakłopotanym pobudził wszystkich do śmiéchu, nawet Ahaswerę. Tylko hr. Filip, oparty o poręcz jego krzesła, pozostał z twarzą znudzoną i kwaśną.