Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Chore dusze tom I 178.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

bry kwadrans, a Anunziata, do któréj nie przemówił nawet, ani się ku niéj odwrócił, dreptała niespokojnie, widząc go tak zamyślonym.
To mu się rzadko trafiało.
Włoskie sługi, choć jak wszyscy śmiertelni, lubią denari, mają to do siebie, że się jakoś, w stosunkowo nawet krótkim czasie, przywiązują do swych panów. Przetrwało to snadź tradycyjnie z tych czasów, gdy rzymscy patrycyusze domową swą czeladź zwali familią i gdy niewolnicy nawet i wyzwoleńcy, w dobrych i złych losach rodzin do których należeli, mieli udział wielki. Włoski sługa niema zbytniéj uniżoności dla pana, ale z nim wchodzi prędko w rodzaj poufałości, która przybiéra formy serdeczne.
Taką była i stara Anunziata, prosta babusia, którą Wiktor tak obchodził, jakgdyby był syném jéj, lub wnukiem. Widziała go w jakiémś nadzwyczajném usposobieniu, smutniejszym niż zwykle, pogrążonym w sobie — niepokoiło ją to i budziło obawę.
Potrzebowała odkryć tę tajemnicę. Zwykle widywała swojego lokatora tak zawsze jednakim i spokojnym, iż stan ten wyjątkowy dla niéj zwiastował jakiś wypadek, o którym dowiedziéć się chciała.
— Co to mu jest? — szeptała, przechadzając się z narzędziami do oczyszczania, których jéj właśnie w tym pokoju używać nie było wolno... Czyby się czuł chory?