Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Chore dusze tom I 181.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

kiemu, co zaćmić może jasne słońce dni wesołych. Potrzebował być szczęśliwym koniecznie, bo nieszczęścia znieść nie miał siły. Zagrożony wyjazdem z Rzymu, gdzie sobie różne piękne pozasnuwał marzenia, na tle włoskiego krajobrazu, pan Ferdynand lżéj teraz oddychał, bo pani Liza myśl swą zmieniła, lub odkładała przynajmniéj. Zdawało mu się iż to winien był jéj fantazyi (tak ją nazywał) dla Wiktora; zatém chciał ją bardzo zbliżyć do niego.
— Niechby się sobie biédna kobiécina rozerwała — mówił w duchu. — Jest tak stateczna, poważna, surowa, że się o nią wcale obawiać nie potrzebuję, a radbym żeby ją co zabawić i zająć trochę mogło. Wiktor zdaje mi się téż bardzo przyzwoitym i niepłochym człowiekiem. Liza powtarza ciągle że za mąż iść nie myśli; lecz żeby dlatego miała się stosunków z ludźmi wyrzekać....
Domyślając się i utwierdzając coraz w tém przekonaniu, że Wiktor siostrę zajmował, że obudzał w niéj ciekawość, Ferdynand, przez miłość dla niéj, chciał pośrednictwem swém bliższe stosunki ułatwić. Trochę się więc natrętnie narzucał Wiktorowi.
Wczorajsze zaproszenie na obiad ostatecznie rozwiązywało wątpliwości. Pani Liza wyrwała się z niém pod wpływem jakiegoś chwilowego natchnienia, któremu się oprzéć nie umiała.
Wkrótce potém pożałowała tego, gryzła się,