Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Chore dusze tom I 199.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

jąc, księżna — przybyło jeszcze jedno postrzeżenie, które najdziwaczniejsze domysły rozbudza. Piérwszy raz widząc tego Wiktora, sądziłam żem go gdzieś widziała, znała... Łamałam nad tém głowę. Ruchy, ton mowy, wyraz twarzy przypominały mi kogoś niezmiernie znajomego... Męczyłam się tém długo, gdy Kunusia, która widziała u mnie w czasie herbaty tego nieznajomego, otworzyła mi oczy, a raczéj nabawiła gorszego niepokoju.
Mówiąc to, księżna chwyciła rękę Lizy i, oglądając się niespokojnie, szeptała:
— Coś się zgadało o tém, że nowy gość był u mnie. Wtém Kunusia powiada: „Czy téż to księżny nie uderzyło, jak ten pan nadzwyczajnie do nieboszczyka starego księcia-ojca podobny?” Zamilkłam, bo dopiéro teraz uderzyły mnie te rysy, jakby familijne. Może to być przypadkowe, ale trzeba wiedziéć, że owa kamea, którą u niego spostrzegłam, była własnością starego księcia. Złóż-że to razem, moja droga, i powiédz mi, czy nie mam prawa niepokoić się i łamać sobie głowy?
Liza słuchała blada, równie jak księżna poruszona.
— Stary książę — mówiła daléj przybyła — był najprzykładniejszego życia. Nikt nigdy go nie mógł posądzić o żadne tajemne stosunki. Owdowiał wcześnie, a żenić się nie chciał powtórnie; żył bardzo samotny na wsi, nie wychylając się z domu prawie.