Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Chore dusze tom I 203.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

się ciężyć mu mocno. Namyślał się czy pójść orzeźwić się dziecinną rozmową z Pepitą, czy użyć przechadzki, a nareszcie wyszedł na Monte Pincio.
Po każdém zbliżeniu się do wielkiego świata, zdziczały ten człowiek potrzebował zawsze swobodnego ruchu, towarzystwa, w którémby go nic nie krępowało, powietrza dla piersi samotnéj włóczęgi, do któréj nawykł, sam jeden długo błądząc po Rzymie.
W cieniu drzew na Monte Pincio znaléźć można zawsze gdzieś ławkę pustą, i popatrzyć na Rzym, usypiający w mrokach wieczoru, mrugający światełkami, jakby oczyma drzemiącemi.
Przesuwający się przechodnie ożywiają ten plan piérwszy pięknego obrazu, nie psując wrażenia całości. Z cygarem w ustach, Wiktor zasiadł wygodnie i oparł się o pień kasztana, gdy w dali spostrzegł kobiétę, całą obwiniętą wielką chustką czarną, przechadzającą się zwolna, z głową spuszczoną.
Niekiedy stawała, rzucając okiem na obraz, który dla niéj zapewne był nowym; potém, jak gdyby inni przechodnie przypominali jéj obowiązek poruszania się, szła znowu krokiem opieszałym.
Wiktor poznał w niéj łatwo owę artystkę, tak mocno zajmującą całą kolonią polską.
Nie miał zamiaru zbliżać się do niéj, ale mimowolnie oczyma ją śledził, starając się odgadnąć myśli biédnéj samotnicy. Postać jéj, ru-