Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Chore dusze tom I 211.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

porzuci. Ale Filip zasiadł przy stole, zuporem niezrozumiałym.
Po krótkiém milczeniu, jakby sobie coś przypominał, odwrócił się do Wiktora.
— Zdaje mi się — zawołał — żem pana widział na Monte Pincio, rozmawiającego z tą... jakąś artystką, Polką, przybyłą do Rzymu.
— Tak jest — rzekł Wiktor. — Miałem sposobność oddać jéj małą przysługę; przyszła mnie o coś zapytać.
— Czy mówiła panu jak się zowie? — badał, wpatrując się w niego pilno, hrabia Filip.
— Nie pytałem o to, nie jestem ciekawy — rzekł Wiktor.
— Przybyła tu kształcić się na artystkę — zawołał szydersko Filip. — Pocieszna idea! Pan przez miłosierdzie powinieneś jéj to wybić z głowy. Naprzód Rzym dla chcących się uczyć jest zawczesny, powtóre stosunki w nim... dla kobiéty, ciężkie, niewłaściwe. Należałoby jéj odradzić pobyt w Rzymie, z obowiązku sumienia.
Hrabia mówił to jakoś tak gorąco, jak gdyby go nieznajoma obchodziła wielce. Wiktor ramionami poruszył.
— Jest mi tak dobrze jak nieznajomą i bliżéj się zapoznawać nie mam ani czasu, ani ochoty, a ona sama, jak się zdaje, zawiązywania stosunków z nikim sobie nie życzy — rzekł po chwili. — Mieszać się więc w to nie mogę.
— Lecz jeżeli ona sama zagadnęła pana i za-