Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Chore dusze tom I 214.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Zaciął się znowu i szklankę potoczył, która, padłszy na ziemię, na ceglanéj posadzce się roztłukła. Z niecierpliwością hrabia kopnął nogą szczątki i skruszył je.
Z wysiłkiem widocznym pochylił się do Wiktora.
— Między nami mówiąc — szepnął — zdaje mi się że znam tę panią. Jestem tego prawie pewnym; dlatego los jéj poniekąd mnie obchodzi. Rozumié pan?
— Rozumiem — rzekł zimno Wiktor — lecz nie wiem dlaczegobyś hrabia sam, znając ją, nie miał się zbliżyć do niéj. Byłoby to daleko właściwszém.
— Ja nie mogę — wybuchnął hrabia Filip, którego oczy zaiskrzyły się. — Uczyniłoby to przykrość niewysłowioną jéj i mnie. Niemogę! — powtórzył — nie mogę! Ta nieszczęśliwa się zgubi! To istota nieopatrzna, fantastyczna, dumna, zdziwaczała...
Mówiąc, wstał poruszony hrabia Filip, wyciągając rękę do Wiktora.
— Powiem prawdę — dodał gorąco — żem dla tego... interesu gonił za panem. Spodziéwam się, że, bądźcobądź, zatrzymasz to przy sobie i o tém, com mu zwierzył, nie będziesz mówił nikomu.
Wiktor głowę skłonił.
— Proszę być tego pewnym — rzekł poważnie.
— Stosunki nasze były bardzo blizkie — pośpiesznie dorzucił hrabia. — Sięgają one dawnych