Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Chore dusze tom I 216.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Śpieszył więc z winem i sérem, aby go coprędzéj pożegnać.
Domyślając się tego, Filip wziął także za kapelusz.
— Jest późno — rzekł. — Namyślę się jeszcze dokąd zaprosić; lecz w każdym razie, bez żadnéj wymówki, i pan mi zrobisz tę przyjemność...
Nim Wiktor zebrał się na odpowiedź, hrabiego Filipa już nie było; wybiegł, jakby go co pędziło.
Pepita, która zdala wszystkie ruchy jego i miny uważała, zbliżyła się do stolika napół przelękła, napół rozśmiészona.
— Ten pan... pijany, czy?... — uderzyła się w czoło.
— Ani jedno, ani drugie, Pepito czarnooka — rzekł smutnie Wiktor. — Coś gorszego od obojga, dziecko moje. Łysy już, a boję się czy nie zakochany.
Dziéwczę z uboléwaniem palcem wskazało powtórnie na czoło. Wydał się jéj teraz szaleńszym jeszcze.


KONIEC TOMU PIÉRWSZEGO.