Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Djabeł t.1,2 038.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— No, rzekł ktoś, kiedy pani podczaszyna przybyła, to nie bez racji, już i Najjaśniejszy musi być niedaleko.
Ależ bo zimno było czekać doprawdy, a mróz pod wieczór trochę sobie za nadto pozwalał, jak na mróz marcowy.
— Cóż tam słychać panie cześniku? odezwała się, ostrożnie taflę u karety podnosząc podczaszyna, do najbliżej stojącego na koniu, wąsatego i rumianego pana Styrpejki.
— JW. pani, wiater po uszach dźga, więcej nic.
— A król Jegomość?
— Król daleko JW. pani — Bóg wysoko! a mróz szerokoko i głęboko.
— Cześnik zawsze żartuje.
— Zwłaszcza kiedy zimno, odparł raźnie Styrpejko, bo czemżeby się człowiek rozgrzewał jeśli nie dobrą myślą? I cześnik pokręcił ogromnego obmarzłego wąsa.
— Ale bez żartu, cześniku, N. pan miał być u nas w Głuszy na godzinę czwartą! czy uchowaj Boże w drodze nie trafiło się jakie nieszczęście? spytała cieniuchnym głosem podczaszyna przymrużając oczki.
— Najjaśniejszego pana poddani wszędzie widać tak miłują jak my, i nie łatwo mu się wyrwać. Bogiem a prawdą, zmówiłem już trzy Zdrowaś na tę intencję, żeby nas przybycie Najjaśniejszego koronata spuściło z tej niewygodnej warty na mrozie, ale coś nie skutkują!
— Gdzież pan wojewoda?
— Dobrze sobie poradził, rzekł cześnik, grzeje się u komina w izbie karczemnej, czekając języka. Możeby i JW. pani nie zawadziło wejść i trochę się rozgrzać.
— Ale cóż to jest? spoglądając na maleńki kamery-