Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Djabeł t.1,2 043.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Mój Boże! mój Boże! — mówiła tęskno w duchu do siebie — dwanaście lat! dwanaście lat! a tam tak się zapomina prędko! Starościna Opecka, kasztelanka mazowiecka, wojewodzicowa mścisławska, i tyle innych, tyle, musiał zapomnieć — kto wie czy mnie przypomni?
— Co oni tam robią na górze? — dodała głośno, zaczynając się niecierpliwić — nieznośny ten gbur cześnik prawi pewnie oracją bez sensu i końca. Czemuż biskup nie przerwie? czemu już nie jadą?
Nie postrzegła się, jak sześć karet nowych w tej chwili zastanowiły się przy jej powozie przed austerją — były to panie z sąsiedztwa, już od dawna zgromadzone i ubierające się w pałacu, które po długiej toalecie dopiero w ostatniej chwili nadjechały, razem z podczaszyną króla powitać. Szczebiotanie tych po większej części młodych i świeżych kobiet, które się nagle ukazały do koła z okien karecianych, przerwało dumanie podczaszynej.
— A król? a król? — ozwały się zewsząd przybyłe — Madame! Comtesse! et le Roi?
Te uparte dopytywania o króla z ust świeżutkich, przykro zabrzmiały w uszach gospodyni, zdawało jej się, że wszystkie te twarzyczki, wcześnie uzbroiły się w słodziuchne słowa i uśmiechy, aby jej wydrzeć spójrzenie króla, aby go od niej odciągnąć.
Que sais-je? — odpowiedziała niedbale, chowając się w głąb powozu swego.
I smutek osiadł na jej skroni, spuściła głowę.
— O jak one wszystkie brzydko, bezwstydnie zalotne — zawołała w duszy — dla tego że to król, każdaby rada go sobie pociągnąć. Myślą tylko jakby go