Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Djabeł t.1,2 065.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

wskiemu do kielichów, to znów księciu Józefowi do tańca. Rzeźwy, przytomny, grzeczny, uprzejmy, ochoczy i nad wiek umiejący gospodarować już w domu, co zapewne we krwi wziął po dziadach, niegdyś sławnych w swem województwie z domów zawsze otwartych dla braci szlachty i równie otwartego dla niej serca.
Podczaszyna acz się do końca nie uwolniła od obowiązków gospodyni domu, ale znać było że je spełniała z przymusem, z jakiemś zamyśleniem i nieprzytomnością. Uśmiech jej chciał być wesołym a oko błyszczącem, czoło pogodnem, ale chwilami wpadała w zadumanie, i widocznie ciężar wspomnienia czy zawiedzionych nadziei, piękną jej białą pierś uciskał, bo się wznosiła westchnieniem.
Może też, choć zawsze śliczną jeszcze była i w pośród młodszych nawet ponętną, wesołość dziewicza towarzyszek, uśmiechy i szepty nowego pokolenia, do którego przyłączyć się już nie mogła, nieprzyjemnie ją drażniły. Otaczała ją powaga jakaś jakby odpychająca wielbicieli — w pośród majestatu swego była trochę odosobnioną, a obudzone lepszych czasów wspomnienia, sercem zatęsknionem miotały.
Niekiedy, choć nikt tego dostrzedz nie mógł — łza nawet dobiegała z serca aż do samych powiek, zakręciła się w nich i widząc że jej na ten błyszczący świat wynijść nie wolno — powracała nazad do głębi.
Już ustawali znużeni tancerze, już cichła wrzawa balowa nadedniem, gdy Labe Poinsot, który nieznacznie ale zręcznie dyrygował wszystkiem, z twarzą ożywioną, uszczęśliwioną, jasną, przybliżył się ostrożnie do pani podczaszynej.
— Spodziewam się, rzekł po cichu z pewną dumą,