Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Djabeł t.3,4 108.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Posła Rybińskiego.
— Gdzie? w Jeziornej, w pojedynku?
— Nie — tu na ulicy.
Bracia spojrzeli na siebie z przestrachem, a pan Kasper odstąpił krok od przybyłego.
— Jak się to stało? jak się to stać mogło? spytał łamiąc ręce stary Sieniński.
— Obraził mnie śmiertelnie, strzelać się nie chciał, musiałem krwią zmyć obelgę — nie mam się gdzie skryć, jeśli wy mnie nie przytulicie, schwycą mnie na gorącym razie, sąd będzie ciężki — na Boga skryjcie mnie.
— To gospodarz domu — rzekł pan Jan, aleśmy wszyscy słudzy waszej rodziny i dla niej poświęcić się gotowi, niema co myśleć, znajdziesz pan przytułek u nas, ale czy będzie bezpieczny?
— Ubodzyśmy ludzie, dodał Kasper, dachu nie poskąpim, a zresztą spuszczamy się na wspaniałomyślność pańską! I schylił się do kolan podczaszyca.
— Dziękuję wam — a! dajcie mnie odetchnąć! biegłem pieszo! czuję się słabym!
Anna przyniosła mu krzesło, znużony padł na nie płaszcz spuszczając z ramion, głowa schyliła się mu na piersi, i pozostał tak, bez ruchu, bez słowa, głazem.
Dopiero w kilka godzin odzyskał krew zimniejszą, opamiętał się, rozmyślił i przywołał starego Jana Sienińskiego żeby go wysłać na zwiady, a razem po pieniądze i klejnoty które w domu zostawił.
— Bądź jednak bacznym, dodał — żadnemu z ludzi nie mów gdzieś mnie widział, o zdrajców nie trudno. W karteczce którą daję do Frejera, piszę, że jestem na gościńcu i pojadę dalej jak tylko powrócisz. Być może