Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Djabeł t.3,4 295.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

obejmuj dom, Julję, dobra, co chcesz i baw się póki stanie ochoty.
— Pan jesteś w jakiejś rozpaczy.
— Rozpaczy? oszalałeś! nigdy weselszy nie byłem, ale kończmy. — I znów zaświstał jakąś piosenkę.
Nie było sposobu — domyślano się że coś ułożył desperackiego, jenerał z kilku innymi postanowili go nie odstępować, bo wszystkim samobójstwo zdawało się nieuchronne. Ordyński z pod oka spostrzegł narady i uśmiechnął się do siebie, wziął akt do czytania, podpisał, wezwał świadków i raptem jakby sobie coś przypomniał:
— Ale! panie rejencie, chcę mieć kopią aktu!
— Jutro?
— Gdzież znowu, dziś, natychmiast, nie odejdę póki mi jej nie dasz! Pisz, a zlituj się żywo bo pierwsza dochodzi.
Usłyszawszy to, wszyscy się stropili, nie pojmując po co by ten akt podczaszycowi był tak potrzebny, on tymczasem korzystając z odwrócenia uwagi i szeptów, przechodząc się niby po sali, dopadł drzwi cichaczem i umknął im z przed nosa.


XII.


Była to chwila między dniem a nocą, gdy już wschód blademi brzaski powolnie rozjaśniać się zaczyna, a gwiazdy błyszczą na niebie i cisza snu ogarnia ziemię czarną. W mieście wiatr tylko przelatywał ulice, chłodnawy, orzeźwiający, dziwnemi głosy po zakrętach świszcząc i hucząc, samowładny pan, bo puste i jak wymarłe zda-