Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Djabeł t.3,4 307.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Utopił się, powiesił, czy zastrzelił! — rzekł zimno Włoch.
— Gałgan! ale ty mnie teraz weźmiesz! musisz mnie wziąć, choć cierpieć cię nie mogę.
— Brać waćpanią, oho! nie myślę!
— Albo ja się pytać będę?
— Ze mną to nie z Ordyńskim — zawołał Włoch ruszając ramionami — dajmy sobie pokój, znamy się dosyć.
To mówiąc poszedł do dalszych pokojów nie zważając na rzucanie się gniewne kobiety, która mu pięść pokazywała.
Najwymowniejszą pogrzebową oracją Ordyńskiego były przekleństwa Julji, która wyłajawszy jeszcze Włocha, zabrała się z czem mogła i pojechała do ks. Nestora. Tu także drzwi zastała zamknięte i musiała szukać dachu, pod którym by za miły grosz spoczęła.
Dano zaraz znać sztafetą Lebiedzińskiemu o losie jego pryncypała. Plenipotent pospieszył pocztą do Warszawy, pewien ze wszystkimi, że Ordyński nie żyje i nie bardzo go podobno myśląc opłakiwać. Doskonałą zaraz ułożył on sobie, jak to wówczas zwano, plantę nabycia całej majętności. Miał sam trochę grosza, zastawnicy i wierzyciele jeśli nie jemu to fortunie czekać mogli, chodziło tylko o ugłaskanie Włocha.
Stanęli przeciw sobie dwaj godni ze wszech miar zapaśnicy: awanturnik zimny, przewrotny i grosza chciwy, ze zręcznym jurystą, oba wiedząc że się oszukać pragną i oba ufni w siły swoje.
De Cerulli miał tę wyższość nad plenipotentem, że oprócz sumy na Głuszy i prawa do niej, mógł jeszcze sypnąć w potrzebie, ale Lebiedziński znał lepiej miej-