Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Djabeł t.3,4 326.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

To mówiąc spiął konia ostrogami i rzucił się zapamiętale w najgorętszy bój na prawem skrzydle, a Kopeć, Drzewiecki i Ordyński poszli za nim, zagrzani myślą poczciwej śmierci lub ocalenia wodza.
Michałowi zabiło serce, cała przeszłość mignęła się różnobarwnym przed oczyma obrazem, pożegnanie zdaleka posłał Annie... Ale już i myśleć nie mógł wśród huku, zamięszania i wrzawy w której się znajdował, tnąc i siekąc na wszystkie strony; nagle uczuł ciepło rozchodzące się po piersi i rozlewające po niej, rozpiął mundur, włożył rękę i dobył ją zakrwawioną, a w tejże chwili prawie padł na ziemię wraz z koniem. Kula kozacka przeszyła go z prawego boku.
Tak dla niego, z zamknięciem omglonych oczu, skończyła się Maciejowicka potrzeba, a owe przepowiednie wieszcze, pierścienia i kruków, ziściły się wszystkie. Najdzielniejsi, jeśli nie śmierć, to rany ciężkie i długą znaleźli tu niewolę, a i krukom dość było pastwy.
Gdy oczy otworzył Ordyński, ujrzał się znowu w Maciejowickim dworze, w sieni pustej, na garści słomy, a przy nim krzątało się kilku oficerów rosyjskich, pułkownik Tołstoj, Ursyn z ręką na temblaku, cały podarty i oszarpany, a krwią zeschłą okryty Drzewiecki.
— Co to jest? gdzie jesteśmy? gdzie wódz? — spytał otwierając powieki.
— Żyje! ciężko ranny! w niewoli! — szepnął Ursyn.
— Cóż się stało ze mną? gdziem ja był?
— Leżałeś na placu ranny i bez pamięci, teraz nie pora ci to tłómaczyć, daj felczerowi opatrzyć ranę, boś dużo krwi stracił.
Opowiedzieli mu potem towarzysze, jak nieprzytomny i niemal już nieżywy leżał na pobojowisku, gdy Drze-