Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Dwie królowe Tom I.djvu/012

Ta strona została uwierzytelniona.

W otwartem oknie krakowskiego zamku, na pierwszem piętrze, siedziało przepiękne dziewczę.
Odbłysk wieczornego światła cudownie lice jej łagodnym swym blaskiem oblewał. Siedziała jakby za wzór służyć miała do obrazu Luiniemu, Bellinowi, jednemu z tych mistrzów włoskich, którzy ostatnie ideały niewieście, jakby żegnając się z niemi, na płótno przenieśli.
Twarzyczka dziwnie regularnych rysów, świeża acz blada, przypominała też Kameę ręką mistrza na kamieniu drogim wyrzeźbioną.
Smutek i tęsknota poetyczny wyraz nadawały temu obliczu madonny.
Patrzała przez okno na dalekie błonia, lecz pewnie nie widziała nic, oprócz tego co się na tle ciemnem jej duszy malowało. Przechodziły po niem jakieś cienie przeszłości czy nadziei.
Nieruchome oczy czarne pływały jakby we łzie, która napełniała powiekę i upaść z niej nie mogła, tak jak tęsknica jej z duszy się na świat wydobyć.
Była to piękność niezwyczajna. Klasycznego wdzięku rysy marmurowe, śmiałemi ale łagodnemi razem liniami wyrzeźbione, otaczał bujny włos, spleciony w części i na ramiona w puklach puszczony, tej barwy osobliwej, którą weneccy upodobali malarze. Ciemne brwi, czarne oczy, odbijały dziwnie od warkoczów złocistych, jaskrawych nawet, tak barwa ich była silną. Maleńkie