Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Dwie królowe Tom I.djvu/013

Ta strona została uwierzytelniona.

usteczka, ściśnięte teraz, boleśnym się zamknęły uśmiechem i zdawały się wyrzucać zawód losowi i światu, przeznaczeniu i ludziom.
Jakby stężała tym bólem, siedziała nieporuszona, ręce spuściwszy na kolana. Wypadła z nich dawno robota, haft kolorowy na jedwabiu, leżała razem z kłębuszkiem u nóg jej — we wgłębieniu okna, które w grubym murze siedziało, oprawne jakby w ramę, maleńką wykutą w nim izdebką.
Strój dziewczęcia był smakowny bardzo i wytworny. Suknia z ciężkiej jedwabnej tkaniny mieniąca się zielono i płowo, cała była naszywana wstęgami, jedwabnemi sznury, kokardami i paciorkami szklannemi. Odpowiadał jej bogato ozdobny pas wysadzany z torebką, a trzewiczek, którego koniec z pod sukni wystawał, także był do całego stroju dobrany.
Komnatka oknem tem słabo oświecona, nie zbyt przestronna, sklepiona wdzięcznie w górze, malowana i złocona, pomimo półmroku jaki w niej panował, miała w sobie coś młodego i wesołego, jakby na szczęśliwe gniazdko przeznaczoną była.
Smutna twarz na jej tle wydawała się dziwnie.
Wszystko co w tym wieku XVI., lubującym się w wytworności, woni, kolorach, przepychu, nagromadzić było można, aby jak cacko przyozdobić mieszkanie pieszczoszki-dziewczęcia, złożyło się na ubranie pokoiku.