Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Dwie królowe Tom I.djvu/017

Ta strona została uwierzytelniona.

Strój, pomimo wieku, bo młodą już nie była, wytworny a nadewszystko bogaty i wspaniały, okazywał, że do najwyższego społecznego kręgu należeć musiała. Suknię czarną, dobrze barwą obrachowaną, aby świeżość płci podnosiła, aksamit, atłasy, koronki, jedwabne wstęgi i szycia ubierały bogato. Na piersiach miała złoty łańcuch misternej, delikatnej roboty, wyrób weneckich lub genueńskich złotników — podobne ozdoby widać było u pasa, a białe, pulchne ręce tak okrywały pierścienie kosztowne, iż niektórych palców końce zaledwie widać było.
W tej chwili namarszczone groźno brwi, zaciśnięte wargi blade, wzrok zaostrzony niepokojem, nadawały przybliżającej się pani wyraz, który mógł przerazić słabą istotę.
Lecz nadchodząca nie zdawała się przybywać tu dla wywarcia tego gniewu, który niosła w sercu, szła ostrożnie, nie chcąc przestraszyć. Stanęła w progu, jakby potrzebowała się namyślać czy wnijść miała.
Wpatrzyła się w dziewczę zadumane, ręką uchyliwszy ciężką zasłonę u drzwi, i stała, stała długo, nim w końcu umyślnie poruszyła portjerę, aby dać znać o sobie.
Dziewczę porwało się przestraszone, potrzebując chwili do opamiętania gdzie było.
Zatopione w myślach, straciło poczucie i pamięć rzeczywistości.