aby gawiedź się śmiać miała z kogo. Nikt nigdy nie raczył mnie użyć do niczego. Marszałek oczy odwraca.
— Bo jest ich tam dosyć przy moim panu — dodała Bona żywo, chcąc skrócić rozmowę. — Powinieneś szukać innej służby... Młody król się żeni, wiesz? — dodała ze złośliwym przekąsem — wiesz? Służby więcej albo dla siebie lub dla żony potrzebować będzie. Życzę ci, abyś się tam zapisać starał.
Dudycz skłonił się posłusznie.
— Byleby mnie przyjęto — zamruczał.
— O to się postaramy — dokończyła Bona, już zwracając się jakby w głąb pokojów swych pilno jej było — ale Dudycz ma pamiętać, że gdziekolwiek jest i będzie, przedewszystkiem moim ma być sługą.
I ręką wskazawszy na siebie, Bona oddaliła się krokiem nieco przyspieszonym.
Dudycz krótką chwilę pozostał zadumany w progu, sam jeden — otworzył potem drzwi i powrócił do antykamery, w której cichy gwar dworzan i komorników panował.
Na ławach pod oknami w pół mroku niektórzy grali w warcaby i szachy, inni śmiejąc się stłumionemi głosami coś sobie rozpowiadali. Siedzieli jedni, przechadzali się drudzy, a niektórzy śmielsi, przez drzwi otwarte i tylko kurtyną z kobierca oddzielone od antykamery, zaglądali
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Dwie królowe Tom I.djvu/031
Ta strona została uwierzytelniona.