Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Dwie królowe Tom I.djvu/036

Ta strona została uwierzytelniona.

— Siadaj Petrek — odezwał się stary wskazując na ławę. — Cóżeś się ty tak dziś wystroił jakby w swaty lub na wesele? A po nocy tu u nas wszystkie koty czarne i moja stara opończa warta twojego nowego sajanika.
Dudycz nie wiedział co odpowiedzieć, lecz nie śmiejąc się sprzeciwiać, zajął miejsce na ławie w przyzwoitem od trefnisia oddaleniu.
Stańczyk za nim powiódł głową.
— Słuchajno — rzekł — tyś się to do bab tak przystroił? Czy one jeszcze nie dojadły ci dosyć?
Powstał Dudycz i głową potrząsnął.
— Jam ich znać nie miał czasu.
— A teraz osolony, bezpieczny — rzekł Stańczyk — myślisz na drugie pół wieka puścić się gonionego! Hej! taniec to niebezpieczny!
Spuściwszy głowę słuchał nauki Petrek, nie ważył się ust otworzyć.
— Powiał wiatr żeniący — zamruczał Stańczyk — młodemu królowi dają panią. Zaprawdę czas aby miał jedną, nakosztowawszy się ich tylu...
Drgnął Dudycz niecierpliwie i poruszenie to ławie zapewne a Stańczykowi się czuć dało.
— Fraucymer starej pani odetchnie — mówił — gdy królowę przywiozą, a piękna Dżemma oczy śliczne wypłacze!!