Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Dwie królowe Tom I.djvu/038

Ta strona została uwierzytelniona.

Dudycz się czuł dotkniętym.
— Cóż to ja? dworum nie wart? prostak taki! — zamruczał.
— Hę! — zawołał stary — może ten dwór nie wart i ciebie!
Ramiona mu się poruszyły, odwrócił głowę. Petrek pod nosem sobie coś mruczał nadąsany.
— A wy? czemu przy dworze wisicie? — dało się słyszeć w końcu. — Hm!
Trefniś twarz skierował ku mówiącemu, wyciągnął ogromną rękę swą i ciężko rzucił ją na ramię Dudyczowi.
— Prawdę mówisz — rzekł — i jam tu na nic. Stary król ogłuchł, więc nie słyszy co Stańczyk prawi, młody słuchać nie ma czasu, królowe tylko trefnisiów lubią... a no, mnie już tu nie długo i nie mam dokąd, a ty...
Rozmowa przerwaną została. W sąsiedniej komnacie króla słychać było ruch i podniesione żywiej głosy, jakby goście, którzy tam byli, zabierali się do wyjścia. Dudycz zmięszany, nie chcąc aby go tu z trefnisiem razem na jednej ławie widziano, wstał żywo i nie pożegnawszy starego pospieszył ku drzwiom bocznym uchodząc.
Stańczyk pozostał... zadumany — obie ręce sparłszy na ławie, zgarbiony, z głową spuszczoną — nie podniósł nawet oczów, gdy głośno otwarły się drzwi komnat pańskich i na jasnem tle ich