Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Dwie królowe Tom I.djvu/048

Ta strona została uwierzytelniona.

nej twarzy, choć niepięknego oblicza kwadratowego i rysów dość pospolitych.
— Złość swą musiała wywrzeć za kurtyną na karlicach i sługach, na tych co jej służyli a zawiedli... lecz gdy raz uchwała stanęła — mówił Maciejowski — co począć miała? Uśmiechnęła się ironicznie, wyzywająco, jakby mówiła: nie otrąbiajcie zwycięztwa, pókiście go niepewni.
— A cóż pocznie? — spytał Tarło.
— Mój Boże! — mówił Maciejowski — spytajcie raczej czego nie pocznie? azali włoskich sztuk nie znacie? Pewna rzecz, że tam w tym kraju i wszelkiego dobra i siła złego się nauczyć można. Krew u nich żywiej płynie a ludźmi miota.
Nie wiecież co tam może trucizna, sztylet i straszniejsza nad nie przewrotność? Wszystkiego tego zażyć przeciwko nam mogą, przeciw tej niewinnej ofierze.
Zamilkł urywając nagle.
— Grzesznymbym był — dodał — gdybym bez dowodów, iż się to stać może, tak srodze obwiniał... lecz patrzyłem, widziałem i wiem wiele. Dałby Bóg, byśmy pokonali tę potworę, która w herbie Sforziów dziecko pożera! Omen to jest!
Wzdrygnął się Tarło i rękę podniósł jedną do góry.
— Młody król przecież żonę umiłować musi;