Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Dwie królowe Tom I.djvu/067

Ta strona została uwierzytelniona.

licem i zbyt nastrzępionym odznaczała się strojem. Marszałek arcybiskupi w progu oznajmił, że arcybiskup dotąd z zamku nie powrócił.
— A! — zawołała śmiejąc się Dzierzgowska — gdyby Bona nie była starą i królową, byłabym zazdrośną. Godzina dobrze druga lub trzecia na całym zegarze... jużby doma dawno spocząć powinien.
Marszałek poruszył ramionami.
— Opóźnienie — rzekł cicho i poufnie — toby jeszcze nie było nic. Wiadomo, że nasz arcypasterz na swej głowie i ramionach tyle dźwiga, iż mu podołać trudno. Nic się nie dzieje bez niego. Gorsza to, że od dwóch dni już chodzi ks. arcybiskup jak struty, z troską jakąś, której nic rozproszyć nie może. Jeszczem go takim nie widział nigdy.
Zmarszczyła się pani Dzierzgowska.
— Ale cóż mu się stało? — zawołała nasępiona — mieliżbyście nie wiedzieć nic?
Rozmawiając tak, weszli do wielkiej sali rzęsiście oświeconej, w której stół wspaniale był nakryty. Na drugim obok stały wyzłacane nalewki i takież misy, z ręcznikami szytemi bogato, przygotowane dla gości do umywania rąk przed wieczerzą. Służba w kącie gotowa była na skinienie.
— Nie wiecie nic? — zapytała Dzierzgowska.
Marszałek pokręcił wąsa i usta wydął.