Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Dwie królowe Tom I.djvu/071

Ta strona została uwierzytelniona.

Westchnął Gamrat nic nie odpowiadając.
Więc i Dzierzgowska, Sobocki i marszałek i wszyscy ci, którym szło o to wielce, aby wesołym pana widzieli, poczęli szeptać, krzątać się, różne wymyślając sposoby.
Wystąpił tedy włoski lutnista i pobrząknąwszy o struny, na ławie pod oknem zajął miejsce, śpiewać poczynając pieśń starą, którą arcybiskup lubił, bo mu młode lata w Rzymie przy Ciołku spędzone przypominała. Spojrzał Gamrat ku lutniście, czoło mu tęsknota jakaś oblała... i zasłuchał się w pieśni.
Nie rozjaśniło mu się oblicze.
Skończył śpiewać lutnista, któremu kubek podał sam Gamrat dziękując, a przy stole cisza panowała. Ci co zwykle tu rej wodzili, dziś się czuli bezsilni...
Wystąpił z kąta trefniś, którego Pokrzykiem zwano, co znaczy toż jak włoska: Mandragora, upatrywano bowiem w niezgrabnej jego postaci jakieś z dziwaczną tą rośliną podobieństwo.
Krzywy, na obłączystych nogach, garbaty szpetnie, z głową jak garnek ogromną i niekształtną — Pokrzyk słynął jeśli nie z dowcipu trefnego, to z cynizmu wielkiego, który też nazwisko mu nadane usprawiedliwiał.
Zbliżywszy się do stołu, Pokrzyk rozpoczął błaznowanie... śmiech obudził w kilku, ale Gamrat nie zdawał się go ani słyszeć ni rozumieć.