Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Dwie królowe Tom I.djvu/072

Ta strona została uwierzytelniona.

Napróżno się wysilał na coraz śmielsze wybryki, wszystkie pozostały bez skutku.
— Co to ci ojcze nasz dobry? — spytał niemal pod łokieć mu się wciskając.
— Chciałżeś abym jak ty szalonym był? — zapytał Gamrat.
— Krzta szaleństwa i rozumnym mężom nie szkodzi — odparł Pokrzyk — zwłaszcza przy biesiedzie.
Ano, patrzcie, nietylkoście wy smutni, ale wszyscy pociemnieli... tak jak gdy słońce zajdzie, a mrok padnie na ziemię.
Arcybiskup ręką rzucił, a potem nią czoło znużone potarł i od trefnisia się odwrócił.
— Hm! — rzekł Pokrzyk na ucho Dzierzgowskiej — rychlej wy niż ja poradzicie na melancholię, ja ręce umywam...
I od stołu odstąpił.
Ten i ów z gości, zwłaszcza ci co więcej w dowcip swój ufali, poczęli się z tem i owem wyrywać głośno, sądząc że chmurnego i zadumanego rozruszają. Nie pomogło nic.
Wieczerza owa, co miała podochocić wszystkich, zeszła posępnie, a pod koniec jej, czoła się wszystkim pofałdowały i gdy znowu do mycia rąk przyszło, milczenie panowało trwożliwe.
Nawet dla Dzierzgowskiej Gamrat nie miał słówek tych słodkich, któremi ją był zwykł karmić...