Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Dwie królowe Tom I.djvu/073

Ta strona została uwierzytelniona.

Zaraz więc po krótszej niż zwykle biesiedzie, poczęli się goście mieć ku wyjściu. Ten i ów żegnał się i znikał, rada nie rada Dzierzgowska z siostrą pożegnały Gamrata, który ich nie wstrzymywał, i do kolebki siadły.
Sobocki tylko pozostał, odprawując je, z mocnem postanowieniem wybadania arcybiskupa i wyjścia z tej trwożliwej niepewności, w jaką go niezwyczajne zasępienie jego wprawiało.
Gdy kobiety odjechały, goście się rozeszli, a Gamrat sam został z domownikami i Sobockim, skinął na niego i z komnat pustych przeprowadził za sobą do komorki zacisznej, małej, która do sypialni przytykała.
Ulubione to było jego gniazdo, do którego tylko najpoufalsi przystęp mieli; całe kobiercami wysłane, dokoła miękką szeroką obwiedzione ławą, zaciszne, wygodne i obcym nieprzystępne.
Arcybiskup zajął tu miejsce na rozłożystem siedzeniu, które tak urządzone było, że na niem położyć się mógł, zeprzeć i jak chciał umieścić. Sybaryta tylko mógł podobne wymyśleć.
Obok pod ręką stało zawsze na nizkim stoliczku wszystko, czego tylko przy spoczynku pożądać było można... Dzban z wodą zimną, nalewki z winem gotowanem i surowem, łakocie różne i owoce w cukrze kandyzowane.
Sobocki zajął miejsce nieopodal od niego.
— Pietrze — rzekł do niego poufale, gdyż