Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Dwie królowe Tom I.djvu/076

Ta strona została uwierzytelniona.

Położyłem się rozmyślając o nich, a nie wątpiąc, że wszystko się uszykuje gwoli naszej.
Zasnąłem twardo.
Nagle zdało mi się jakbym oczy otwierał, choć powieki miałem zawarte... W sypialni światło jakieś, jakby od ognia dalekiego łuna odbita, się zjawiło.
Na tle jego stał ktoś naprzeciwko mnie, którego mi rozpoznać było trudno.
Tymczasem światło rosło i wkrótce rozjaśniło tak całą komnatę, żem wszystko w niej mógł rozeznać, i tego który naprzeciwko mnie stał, wpatrując się we mnie, poznałem też... Kurosz był.
Osobliwa rzecz. Pamiętałem we śnie, iż go między żywemi nie ma, a zjawienie się jego wcale mi się nie wydawało dziwnem.
— Miły mój Kurosz — odezwałem się — pozdrawiam cię. Jako tam dzieje się z tobą?
Patrzał na mnie długo z politowaniem jakiemś, nim mówić począł.
— Bogu miłosiernemu i przenajświętszej Matce jego niech będą dzięki — rzekł. — Tam jestem, gdziem się dostać nie spodziewał.
A gdym milczał zdumiony bardzo, ciągnął dalej.
— Życie moje pomnisz, boś jego świadkiem był. Zbluzgany i obłocony niem zszedłem z tego świata, a jeśli mnie ciężar grzechów nie miał na