Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Dwie królowe Tom I.djvu/091

Ta strona została uwierzytelniona.

on swą panią tak dobrze, iż niemal z fałdów sukni mógł odgadnąć, w jakiem była usposobieniu.
Nim skłoniwszy się w progu doszedł do stołu, przy którym siedziała pani, Macerata już wiedział, że Bona była podrażnioną i niespokojną.
Trzymała w ręku rozłożony półarkusz papieru, którego zgięcia listu się kazały domyślać. Spojrzała nie rzucając go na Maceratę.
Nic nie mówiąc ujął podaną mu rękę i chwilę potrzymał. W milczeniu popatrzył na język, i skłonił się.
Wyszeptane słowo cichutko miało oznaczać, że wszystko znalazł w jak najlepszym porządku, Bona milczała. Czekał stojąc rozkazów. Rzuciła papier na stół.
— Giovantonio — odezwała się — pilno mi czuwaj nad Dżemmą! Jestem o nią niespokojna.
Macerata głowę pochylił.
— Zdrowa jak rybka — rzekł pokazując zęby białe.
— A czyni się chorą? — przerwała Bona.
— Kaprysy rozpieszczonego dziecięcia — rzekł lekarz.
— Którym do czasu dogadzać potrzeba — szybko dodała Bona.
Macerata dał do zrozumienia miną, iż doskonale wiedział o co chodziło.