— Co robił wczoraj wieczorem? — spytała Bona.
Znakiem tylko jakimś niezrozumiałym, wskazując ręką odpowiedział Opaliński, i dodał prędko.
— Czekamy na wysłańca, który miał nam rzeźbione kamienie zamówione we Florencyi i medale przywieźć. Niecierpliwie król ich wygląda, chociaż — rzekł ciszej — nie wiem czy je będziemy mieli czem opłacić.
Królowej ta wiadomość nie zdała się być przykrą, uśmieszek usta jej przebiegł.
— A! tak — szepnęła — będzie się musiał uciec do matki, bo ojciec skarciłby go tylko surowo. Wie że na mnie rachować może, choć i mnie bardzo jest ciężko... Moi rządzcy i dzierżawcy źle się wypłacają. Pieniędzy nie ma a rachunków podostatkiem!
Opaliński złożył papier na stole, cichym szeptem go objaśniając. Bona włożyła go za pas sukni... krótkie posłuchanie się skończyło.
W oknach coraz jaśniejszy dzień przeglądał z za zasłonek, dzwony w katedrze wołały na ranne nabożeństwo, na zamku słychać było rżenie i tentent koni, turkot wozów, wołanie pachołków.
Maryna przyszła niepotrzebne już zabrać światło... a w progu pokazał się pokornie bardzo, do ziemi kłaniający się szlachcic, niepocześnie ubrany starą modą. Rękę, w której
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Dwie królowe Tom I.djvu/096
Ta strona została uwierzytelniona.