Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Dwie królowe Tom I.djvu/102

Ta strona została uwierzytelniona.

chodziło jej ciężko i nikogo właściwie oszukać nie mogło, oznaczało, że wyczekiwać postanowiła.
W tym stanie ciała i ducha, w jakim król się znajdował — i ten chwilowy spoczynek był mu pożądanym. Osłabły rad był spocząć czas jakiś. Nie łudził się wygraną, bo znał nieprzyjaciela, lecz miło mu było nie słyszeć wrzawy i nie znosić nieznośnego krzyku.
Bona, jak gdyby o dniu wczorajszym zapomniała, zbliżyła się, kręcąc głową, sznurując usta i cichym, złagodzonym głosem dopytując małżonka o zdrowie.
Wyciągnięte na podnóżku i okryte futrem nogi świadczyły już same że był cierpiący. Zygmunt spojrzał na nie i wskazał ręką.
— Jak zawsze — rzekł — miałem nocą boleści w kolanach, w stawach, ale mi Błoński dał smarowanie, które ulżyło nieco.
— Dlaczegóż nie dali mi znać o tem? — żywo odparła królowa — jabym była sama dopilnowała... i przyprowadziła z sobą Maceratę.
— Nie potrzeba go było — rzekł Zygmunt.
— Wolisz swoich Polaków? — zaczęła Bona z przekąsem — choć to są zarozumiałe nieuki. Lecz my wszyscy Włosi straciliśmy pańską łaskę, a jednak powinniśmy byli zasłużyć na nią, bo bez wymówki, wieleśmy tu przynieśli z sobą.
— A! nie przeczę! — odparł król z uśmie-