Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Dwie królowe Tom I.djvu/105

Ta strona została uwierzytelniona.

cyusze z ludem także stawili opór nieraz; kilka głów spadło... i panowanie się ustaliło.
— Krwi rozlewu nie lubię — rzekł król krótko, poruszając głową znacząco — inny kraj, inny obyczaj. Polska nie Włochy.
— Widzi mi się, że tuby łatwiej jeszcze pożyć ich można — wtrąciła Bona — ale dziś zapóźno: kto zawczasu nie począł, porywać się później nie może.
Nie odpowiedział Zygmunt.
— A! to małżeństwo — wyrwało się jakby mimowoli starej pani, której oczy się zaiskrzyły i usta sfałdowały namiętnie — a! to małżeństwo. Napróżnom odradzała, próżno błagałam, twoi przyjaciele postanowili mnie na przekór.
— Wiesz, że to zdawna było umówione w Wiedniu. Byli dziećmi, gdyśmy ich zaręczyli — zamruczał król niechętnie — daćby już pokój zapóźnym żalom.
— A! wiem bardzo dobrze — poczęła ożywiając się Bona — że to dziś już wszystko próżne. Stało się, co się stać nie było powinno. Dajecie mu żonę, z którą on żyć nie będzie mógł.
Król spojrzał z rodzajem podziwienia.
— Mówiłam wam: to dziecko schorowane, wątłe, które odrazę nie miłość wzbudzić może...
Nie chcąc odpowiadać Zygmunt, niememi ustami poruszał. Zrezygnowany był słuchać wyrzutów