Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Dwie królowe Tom I.djvu/123

Ta strona została uwierzytelniona.

i cichemi kroki przemknął się korytarzem do Dżemmy.
Siedziała znowu, tak jakeśmy ją widzieli, w oknie małej komnatki swej, i lutnia leżała przy niej i szycie miała w ręku, choć nie zdawała się niem zajmować. Zwróciła głowę gdy drzwi się uchyliły, rumieńcem oblała się twarz, wstała spiesząc na spotkanie króla, który rzucił się obejmując ją i przyciskając do piersi.
W tym niemym uścisku upłynęła chwila... Patrzyli sobie w oczy... Dżemma i on, oboje byli smutni, ale wielkie szczęście czasem się tak czarno ubiera umyślnie... Szeptali z początku tak, że ledwie sami się słyszeć mogli.
Dżemma poszła zwolna wiodąc go za sobą ku krzesłu, a August obyczajem dawnym na podnóżku u kolan jej usiadł, patrząc w piękne oczy.
— Nie prawdaż? zdrowszą dziś jesteś? — szeptał król. — Uwierzyłaś że niemasz trwożyć się czego?
— A! — przerwało dziewczę, machinalnie ręką białą sięgając ku leżącej blizko lutni, a drugą poprawując pukle ciemnych włosów króla — a! nie ma miłości bez trwogi! Każdy skąpiec drży o skarby swoje.
— Bojaźńby szczęście zatruła, gdyby tak zawsze dręczyć nas miała — odparł August. — Drogich chwil szkoda jej dawać na pastwę.