Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Dwie królowe Tom I.djvu/129

Ta strona została uwierzytelniona.

Obawiała się i nienawidziła.
Lecz że obyczaj wymagał ciągłych zapewnień miłości, wierności, poświęcenia, ochmistrzyni miała je ciągle na ustach.
Dudycz, który znał dobrze dwór, nie znalazł sobie lepszego nad nią sprzymierzeńca. Wiedział, że Zamechska chciwą była — począł od obsypania ją podarkami.
Baba kuta doskonale wiedziała o co chodziło, śmiała się w duszy z poczwarnego eleganta... ale go nie odtrąciła. W zbliżeniu się do niego nie było niebezpieczeństwa, bo Dudycz miał pewne zachowanie u królowej.
Petrek znalazł wreście raz wieczorem zręczność rozmówienia się sam na sam ze starą ochmistrzynią.
— Jejmościuniu — rzekł — śmiej się ze mnie jeśli chcesz; powiesz może, że w starym piecu djabeł pali, ale com ja temu winien, że oczy mam i serce w piersi. Zakochałem się..
— We mnie? — odparła biorąc się w boki Zamechska.
Dudycz począł się śmiać i w rękę ją pocałował.
— W Dżemmie — szepnął.
Zamechska ręce załamała.
— A toś się wybrał! — rzekła — prawda że późno, ale za to smacznego ci się kąska zachciało. Na całym dworze piękniejszej nie masz.
— Pewnie — odparł z dumą Petrek — bo ja