koła ramę, były z różnobarwnego złota, srebra i emalij.
Zamechska patrzała zdumiona, a Dudycza twarz uśmiechała się tryumfem.
— Myślicie — rzekł — że tę fraszkę łatwo za psie pieniądze kupić było? Ho! bo! wioseczkęby może dostał za to, co mnie ona kosztowała. Królowaby się nie powstydziła jej nosić.
To mówiąc, zwolna zamknął pudełko i wręczył je ochmistrzyni.
— Znajdźcie sposób oddać to odemnie pięknej Dżemmie — rzekł. — Ja o nic w zamian nie proszę, nic a nic, nawet o spojrzenie. Chcę żeby przyjęła i nosiła...
— A jak nie przyjmie? — spytała Zamechska.
Rozśmiał się Dudycz.
— Nie byłaby Włoszką — rzekł. — Naprzód jej pokażecie, niech się przypatrzy, potem...
Dudycz wydał się ochmistrzyni nie tak głupim jak wprzódy.
— Nawet Bóg zapłać nie żądam — dodał. — Nic, tylko żeby czasem to cacko włożyła. Są klejnoty, które mają czarodziejską siłę...
Stara, która święcie wierzyła w czary, pudełeczko bojaźliwie postawiła na stole.
Petrek się uśmiechnął.
— Będę wam bardzo wdzięczen, gdy jej to
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Dwie królowe Tom I.djvu/134
Ta strona została uwierzytelniona.