czone, zwróciły się na prześliczne cacko i spoczęły na niem długo.
— Bądź co bądź — mówiła Zamechska składając nazad spinkę na atlasowe posłanie — będę cię prosiła, piękna Dżemmo, abym spinkę mogła przynajmniej zostawić u ciebie. U mnie tyle się ciekawych dziewcząt kręci, a ja tak zapominam zamykać, otwieram tak często...
Dżemma nie mówiła nic, ale usta się jej skrzywiły dumnie.
— Królewski podarek — szepnęła ochmistrzyni, i wstawszy z krzesła położyła pudełko na stole obok różańca.
Oczy Włoszki szły za nią, nie zaprotestowała przeciwko temu. Starej zdawało się, że o ile mogła i umiała, spełniła co jej zlecono. Nie obiecywała więcej. Klejnot miał w rękach Dżemmy pozostać i czarowna jego siła powoli działać na kobietę, dla której był przeznaczony.
Uśmiechem i poruszeniem głowy pożegnawszy siedzącą, zadumaną Włoszkę, Zamechska z pośpiechem, nie dając jej czasu na odpowiedź, wyniosła się za drzwi.
Zaledwie się one za nią zamknęły, gdy Dżemma wstała ze swego w oknie siedzenia. Zbliżyła się żywo do stolika, pochwyciła pozostawione pudełko, dobyła z niego spinkę i powróciła z nią do okna.
Teraz dopiero mogła się przypatrzeć ze wszel-
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Dwie królowe Tom I.djvu/156
Ta strona została uwierzytelniona.