August trzymał w ręku spinkę i oczy mu się do niej śmiały.
— O! ci Włosi — zawołał — ci Włosi... co są za kunsztmistrze; żaden naród w świecie nie pochlubi się takiemi jak oni malarzami, rzeźbiarzami, rękodzielnikami. Ani Francuzi, którzy piękne też robią cacka, ani Hiszpanie, których broń bywa cudną, walczyć z Włochami nie mogą.
Król położył spinkę na stole, a oczy zwrócił na Dżemmę, która spragniona wejrzenia tego czekała. Obejrzał się dokoła, przyciągnął ją ku sobie i pocałunek złożył na ustach...
— Czekają na mnie — szepnął — do widzenia wieczorem...
Aż do progu towarzyszyła mu Włoszka... jeszcze jedno pocałowanie i sama wróciła do — nie do okna i siedzenia, ale do spinki zaczarowanej. Wzięła ją w ręce. Dziwne myśli plątały się po główce...
— Dla młodego króla spinka była za drogą! — mówiła sobie — a ten ktoś nieznany kupił ją... dla mnie!
Któż to być może? Bogaty więc. Może który z książąt co na dworze bywali, co ją widywali przy królowej? Ostrogski jaki? szlązkie książątko czy niemieckie?
W myśli przebiegała ich wszystkich, ale obojętnie, szydersko, bo sercem i duszą była z Augustem. Na co jej byli ci wszyscy panowie, ci
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Dwie królowe Tom I.djvu/158
Ta strona została uwierzytelniona.