Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Dwie królowe Tom I.djvu/159

Ta strona została uwierzytelniona.

rozmiłowani książęta! miała jego jednego, a ten starczył na całe życie... Była pewną jego serca, kochał ją mocno.
Wtem na myśl przyszła jej Bianka i zarumieniła się z gniewu i dumy.
Jak ta dziewczyna śmiała swoje płoche miłostki z młodziuchnym królewiczem porównywać do tej miłości wielkiej, poważnej, poprzysiężonej, która ją, Dżemmę, łączyła z królem, która nigdy ustać nie mogła!
Co ją to obchodziło, że go ożenić miano! On nigdy kochać nie mógł ani żyć z żoną. Narzucono mu ją, zadano gwałt — był królem, musiał to uczynić dla korony, dla starego ojca.
W Bonie miała Dżemma taką opiekunkę, matkę, obronicielkę.
A potrzebaż jej było innego sprzymierzeńca nad własny uśmiech i wejrzenie, nad siłę jaką miała?
Piosenka wyrwała się z piersi wesoło...
Patrzyła na spinkę jednakże i mówiła sobie, ot tak, przez ciekawość pustą: ktoby to mógł być taki?
Zgadywała, ale odgadnąć nie mogła.
Potrzeba było spytać Zamechską, która tajemnicy czynić z tego nie potrzebowała.
Zaczęła klejnot układać znowu na jego atłasowem posłaniu, chciała zamknąć, ale się go napatrzeć nie mogła — taki był śliczny.