Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Dwie królowe Tom I.djvu/161

Ta strona została uwierzytelniona.

— A co! królowo moja — rzekła — przypatrzyłaś się tej śliczności?
Dżemma nie taiła zachwycenia.
— Prawda! — zawołała — cudnie ładne cacko; ale, gdybym nawet miała ochotę je zatrzymać, cóż powiem królowej, królowi? Zwrócą na nie oczy?
Ochmistrzyni się zadumała.
— Mnie się zdaje — rzekła — że byleś chciała i umiała, król pomyśli że to dar matki, a królowa że dar syna... Nie zmuszą cię do tłómaczenia...
Czulej niż zwykle Włoszka zbliżyła się do Zamechskiej, wdzięcząc do niej jak dziecię pieszczone.
— Ale wy powiecie mi, od kogo ten dar pochodzi? — szepnęła.
— Siądźmy no — odparła ochmistrzyni — ja jestem ociężała, cały dzień na nogach i stać mi trudno. Mam z tobą mówić otwarcie?
Dziewczę głową rzuciło żywo:
— A! proszę cię.
Pochyliła się ku niej Zamechska.
— Miarkujesz, że taki podarek książęcy wielkiej miłości dowodzi. Czy ona tobie miła czy nie, czy za nią zapłacisz lub nie dasz nic... co ci ona szkodzi? Mieć w zapasie miłość mężczyzny, choćby dla przyszłej zemsty... zawsze rzecz dobra.
Kochanek może nie podobać się wcale, ale zda się dlatego!
Westchnęła ochmistrzyni.