Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Dwie królowe Tom I.djvu/164

Ta strona została uwierzytelniona.

z którego dwór cały drwił sobie... ten, śmiał na nią podnieść oczy.
Gniew i oburzenie nie dało jej mówić. Chciała biedz po pudełko, aby je rzucić pod nogi Zamechskiej, która patrzała na nią cierpliwie.
— Nie gniewajże się! — rzekła. — Słońce i żabom świeci! Śmieszny jest, ale pan całą gębą. Nie jeden z tych, co tu paradują jako magnaci, nie wyrówna mu zamożnością. Możesz z podarku wnosić, że mu o pieniądze nie trudno.
— Ale ja nie chcę znać ani jego, ani bogactw tych — zawołała Włoszka zrozpaczona. — Nie zniosę aby się miał zbliżyć do mnie, nie pozwalam aby na mnie patrzył! Nie, nie...
— Tego trudno mu zabronić — przerwała Zamechska — ale od ciebie on nic nie żąda.
To mówiąc ochmistrzyni, która za pierścień się wypłaciła, wstała, nie chcąc dłużej przedłużać rozmowy. Poszeptała coś cicho Dżemmie i wyszła a spinka została.
Co się później działo z Dżemmą, aż do tej godziny uroczystej, gdy ustrojona, z lutnią w ręku przyjęła wchodzącego po cichu młodego króla, ile razy wzdrygnęły się jej białe ramiona na wspomnienie Dudycza, jak sobie obiecywała przy pierwszej zręczności wzrokiem go spiorunować... jak postanowiła zniechęcić i odstręczyć, opowiadać nie będziemy.
Nazajutrz Petrek wiedział już, że podarek