Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Dwie królowe Tom I.djvu/167

Ta strona została uwierzytelniona.

wijał się na oczy Bonerowi i innym, ale nikt go tu ani potrzebował, ani nawet raczył na niego spojrzeć. Poszedł więc na przesmyku czatować, ażali stara królowa okiem na niego nie rzuci, nie powie mu dobrego słowa... Tu mu się powiodło lepiej.
Bona wiedziała wszystko i zdaje się, że miłość śmiesznego Dudycza dla pięknej Dżemmy nie była dla niej tajemnicą, może więc już teraz rachowała na niego, gdy się Włoszki pozbyć będzie potrzebowała.
Znała syna, przewidywała, że miłostki te ostygnąć i skończyć się muszą. Naówczas Dudycz służyć mógł na to, aby się pozbyła ciężaru. Czy z tego powodu, czy że potrzebowała sług wielu, a oderwać ich chciała przeciwnikom, królowa łaskawą twarz okazała Petrkowi.
Przechodząc w parę dni potem około niego, stanęła.
— Masz tam co do czynienia przy królu? — spytała.
— Tam mnie nie potrzebują — odparł Dudycz.
Bona głową skinęła i poszła, ale upłynęło sporo czasu, a zapytanie to żadnych nie wydało owoców.
Petrek regularnie przychodził na zamek, najdziwaczniej ubrany, jakby śmiechy chciał wyzywać, stawał to tu, to ówdzie w oczekiwaniu rozkazów — nikt mu ich nie dawał. Do wieczora