męczył się tak błądząc po antykamerach, przysiadając na ławach, ofiarując posługi, których nie przyjmowano; najczęściej późno powracał do miasta, kogoś sobie potrzebnego zaprosiwszy na wino.
Unikano Dudycza, bo jego towarzystwo ośmieszało ludzi, co z nim trzymali, lecz ci co potrzebowali pieniędzy, przypochlebiali mu się. Dudycz, gdy wyrachował że datek się opłaci, dawał choć oszczędnie.
Od czasu ofiarowania spinki pięknej Dżemmie, chociaż Włoszka wzgardliwie, ostro, dumnie patrzała na niego i widocznie unikała — Petrek niezrażony, uparcie się jej nastręczał.
Łajała go czasem — kłaniał się — a nazajutrz miała znowu przed sobą tę niezgrabną postać z małym nosem, szerokiemi ustami i chudym wąsem na przestronnem polu.
Wielce ją to niecierpliwiło, gniewała się, a w końcu Zamechskiej powiedziała, aby Dudyczowi zakazała tego prześladowania.
Mówić do niego o tem, było to groch rzucać na ścianę — słyszał ale nie słuchał.
Spinka była przyjęta.
Dudycz łamał głowę, coby teraz miał posłać takiego, tak pięknego i ponętnego, ażeby Włoszka na żaden sposób odmówić przyjęcia nie mogła...
Wiedział, że drugi podarek trudniej daleko
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Dwie królowe Tom I.djvu/168
Ta strona została uwierzytelniona.