niu złożył jej w ofierze kilka par drogich naówczas, szytych misternie, wonnych i bardzo ozdobnych rękawiczek. Poznała zaraz, że czegoś od niej żądać będzie.
— W. miłość jużeś raz mi okazała łaskę swoją... ja znowu się cisnę pod jej skrzydła...
— A! panie Pietrze — żywo odparła stara — skrzydeł nie mam, a co się raz udało, to drugi już pewno się nie powiedzie.
Dudycz głową potrząsnął i dobył z pod płaszczyka pudełko, nie mówiąc słowa, otworzył je i pokazał złocisty pas — istne cudo. Zdawał się z cieniuchnych jak włos nici upleciony, wydzierzgany, wyhaftowany. Każde kółko, każde ogniwo, każda cząstka tyle miała w sobie splotów, zgięć misternych, fantazyjnych linij, że oko się w tem gubiło. Jakiej to pracy i cierpliwości, ile czasu było potrzeba, aby z tych cząsteczek tak ślicznie i starannie wykonanych, utworzyć dzieło tak bogate i rozwinięte szeroko?
Zamechska stanęła osłupiała i zamyślona.
— Jak ten człowiek ją kocha! — myślała sobie.
Dudycz uśmiechał się.
— A co? — rzekł — albo dar nie wart królowej? Niech się nim zabawi, ja nic za niego nie chcę, nic... nawet żeby na mnie spojrzała; niechaj tylko wie, żem uparty...
— Ale do czegóż ci to — rzekła zafrasowana
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Dwie królowe Tom I.djvu/170
Ta strona została uwierzytelniona.