Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Dwie królowe Tom I.djvu/173

Ta strona została uwierzytelniona.

ślała i przemyśliwała długo. Bona, która wiedziała o wszystkiem prędzej, później i o tem się dowiedzieć musiała. Nie pozostawało nic, tylko jej wyznać prawdę i poddać się rozkazom. Ona miała osądzić winowajcę.
Codzień prawie rano królowa sama obchodziła mieszkania żeńskiego dworu swojego, gdzie nic jej oka nie uchodziło. U Dżemmy siadała czasem odpocząć chwilę, ta była w łaskach teraz.
Zaledwie królowa zajęła miejsce zwykłe, gdy Dżemma u kolan jej uklękła. Miała skargę, żal wielki do powierzenia swej pani. Opowiedziała otwarcie o zabiegach Dudycza, o tem zuchwałem narzucaniu podarków, prosiła o karę na przestępcę.
Zimno wysłuchała opowiadania Bona i kazała sobie poprzód pokazać klejnoty, na których widok okrzyk zdumienia z ust się jej wyrwał. Umiała doskonale ich wartość ocenić. Potrząsała głową i śmiech szyderski zakończył wykrzykniki i pochwały.
Gniewu nie okazała najmniejszego.
— Schowaj to — rzekła — nigdy podarków, zwłaszcza tak pięknych i kosztownych, odrzucać nie należy. Co ci to szkodzi, że stary szaleje za tobą!
— To mi dokucza! to niemal mnie śmieszną czyni! — odezwała się Dżemma. — Ściga mnie oczyma, chodzi za mną, miłość jego mi uwłacza.