najwytworniejszym dworom europejskim czyniących równą i podobną. Tu tylko olbrzymia duma mogła go odróżniać od uczniów innych akademij włoskich, od dworzan królów rzymskich i cesarzów, bo miała w sobie coś dzikiego niemal.
Zupełnie innym znowu był Kmita u siebie w domu w Wiśniczu, na łowach, we dworach swoich w Przemyskiem, gdy go otoczyli owi osławieni Szczerbowie, Pełkowie, Rozborscy, Kumelscy i Odolińscy.
Kmita z niemi zapominał się, zrzucał swe dostojeństwo i rozpasywał w ucztowaniu, które się często krwawo kończyło.
Biesiad tych pamięć pozostała długo... On sam może ich nie[1] wstydził, lecz wyrzec się nie umiał. Skąpy, nienasycony w chciwości złota, przy stole gdy się napił, rozsypywał je, rozdawał ziemie, marnotrawił co wczoraj wydarł i w towarzystwie zbójów dziczał a szalał. Następowało potem obrzydzenie ich i samego siebie, lecz kto się raz związał z takiemi ludźmi, temu pozbyć się ich, mimo ohydy, trudno. Kmita zresztą ich potrzebował tak jak oni jego, bo ambicya, współzawodnictwo z Tarnowskim, mnodzy wrogowie, jakich sobie życiem przysporzył, pokoju nie dawały. Musiał się bronić — gwałt jeden wywoływał drugie.
Dudycz wybierając się do Wiśnicza, myślał o tem wszystkiem co kiedykolwiek słyszał o Kmi-
- ↑ Błąd w druku; powinno być – się.