Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Dwie królowe Tom I.djvu/183

Ta strona została uwierzytelniona.

oberwać. Wolałby był oczekiwać na marszałka w Wiśniczu, lecz rozkaz królowej był wyraźny.
Wątpić o tem, co Pełka powiadał, nie miał najmniejszej przyczyny; nikt nad niego lepiej wiedzieć i przewidywać nie mógł, gdzie się Kmita obraca.
Trzeba więc było ciągnąć nad San, dalej, a choć rad był spełnić polecenie królowej jak najrychlej, iść w ogień nie miał ochoty. Postanowił więc ciągnąć dalej, nie śpiesząc zbytecznie, opiece Opatrzności się polecając.
Pełka, któremu w betach żydowskich z ranami tęskno było, zmusił go niemal dzień z sobą pozostać i musiał z nim warcabami się zabawiać a na rybie po żydowsku poprzestać.
Za to dalszą drogę mu tak dobrze wytknął Jacek, iż nie potrzebował już rozpytywać nikogo. Pełka bywał w tych wyprawach przemyskich nieraz, znał drogi, był pewnym że Kmita innemi się nie uda. Zyskał więc Dudycz zawsze na spotkaniu, a że nazajutrz i wóz po Pełkę nadciągnął, pomógłszy go w nim umieścić, kabłąki przymocować i okryć — sam, w imię Boże, ruszył tropem Kmity ku Sanowi.
Jechał Dudycz smutny bardzo, choć miał raz pierwszy w życiu tę przyjemność, że po drodze go, dla towarzyszącej pokaźnej kawalkaty i wozu, z pewnem poszanowaniem przyjmowano.
Drogi były okropne, pora najprzykrzejsza